Wczoraj miałem okazję spróbować czegoś nowego. Od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie spróbowanie jakiejś niekonwencjonalnej metody leczenia. Wybór padł na lekarza medycyny chińskiej, który swój gabinet ma niedaleko mojego miejsca zamieszkania. O jego istnieniu dowiedziałem się już dosyć dawno i co ciekawe, z wielu źródeł słyszałem, że lekarz ten pomógł w przypadkach „beznadziejnych”. Postanowiłem więc spróbować. Stwierdziłem też, że podzielę się doświadczeniami.
Pierwszym szokiem jaki przeżyłem było to, że do wspomnianego lekarza, kolejki w rejestracji sięgają 2-3 miesięcy. Drugim zaś był moment kiedy wszedłem do poczekalni. Tłum ludzi. Część pacjentów szybko wychodziła z gabinetu ale stale przybywało kolejnych chorych.
Sama wizyta u lekarza trwała 5 minut. Niepotrzebnie zabierałem ze sobą wszystkie wyniki badań bo okazały się one zupełnie niepotrzebne. Lekarz zapytał o objawy, sprawdził język, kazał pokazać dłonie i… Tyle. To wszystko. Bez pytań o czas choroby, jakieś detale związane z objawami czy dotychczasową diagnostykę. Usłyszałem, że konieczna jest zmiana diety na wysokotłuszczową, z dużą ilością mięsa, jaj i ryb. Wyeliminować całkowicie cukier, większość węglowodanów, miód, owoce, słodycze. Do tego cały wagon dziwnych tabletek, które mam przyjmować 3 razy dziennie. I to wszystko. Koszt wizyty? 180 zł.
Wracając do domu poczułem się jak ostatni głąb choć w głębi ducha chciałem sprawdzić ile to wszystko jest warte. I choć lekarz ten nie powiedział mi nic, co by mi podpadało to jednak cena wizyty jest nieadekwatna do spodziewanych efektów. Sam nie wiem czy jest sens się całkowicie na taką dietę przestawiać i brać chińskie tabletki, którego składu pewnie nawet sami twórcy nie znają.
Czy planuję jeszcze korzystać z dobrodziejstw medycyny chińskiej, biorezonatorów, magnetycznych kubków i leczniczej wody? Zdecydowanie nie.
Ja byłem kiedyś u jakiejś ruskiej w Warszawie. Wizyta była dłuższa, jakąś pogawedka, świece zapachowe, ćwiczenia rozluzniajace i 3 stowy zabulilem. Tez więcej nie poszedłem. Nic mi to nie dało. Natomiast diagnoza była taka, ze sobie nie radze z życiem więc niejako wmowilem sobie, ze choruje żeby mieć usprawiedliwienie, zeby mieć na co zwalic. Tak bardzo potrzebuje tej wymowki, ze organizm faktycznie zaczął dawać objawy tej choroby.
Ha! Co ciekawe również miałem podobny epizod w swoim życiu. Czytałem kiedyś książkę pożyczoną mi przez jednego z towarzyszy niedoli w szpitalu. Całkiem ciekawa książka o jakiś czakrach i innych magiach. Było tam własnie napisane, że pewne niewłaściwe postawy wobec życia i siebie powodują problemy z energią w poszczególnych obszarach ciała i prowadzą do choroby. Usłyszałem też, że mam niewłaściwe podejście do tego i owego, stąd ucieczka w choroby. Super teoria. Ciekawe jak na tego typu stwierdzenie zareagowałby umierający na raka żołądka człowiek lub dziecko, które umiera na tocznia nie mając nawet pojęcia o tym co się z jego ciałem dzieje. Tego typu teorie to dla mnie rozpaczliwa próba wyjaśniania tego, czego jeszcze nauka nie rozwikłała, i tyle. A póki co idę umierać do kibla bo uciekam przed samym sobą : D