Jedna rzecz mi uciekła, którą miałem poruszyć we wcześniejszych postach. Teraz jednak nadarzyła się pewna okazja, żeby wrócić do popularnego ostatnio tematu jakim jest e-papieros i e-palenie. Post ten będzie miał niestety dodatkowe zabarwienie polityczne ale to właśnie był czynnik, który zmotywował mnie do wyplucia z siebie kolejnych porcji żółci.
Najpierw moje stanowisko. E-papieros stał się moim przyjacielem już na dobre i na złe. Nie widzę żadnej różnicy w samopoczuciu. Zszedłem też na niższe dawki nikotyny i pokombinowałem z różnymi smakami liquidów. Ostatnio zdarza się, że cały dzień czekam na to bym mógł wieczorem, w towarzystwie e-fajka i dobrej herbaty usiąść na spokojnie przed monitorem i zanurkować w tym lepszym, cyfrowym świecie. Staram się też na bieżąco śledzić doniesienia ze świata medycznego na temat tego jak to w końcu z tym e-paleniem jest: szkodliwe czy nie? Nikotyna jest szkodliwa (ale też swoje zastosowania ma), zaś sam „dym” okazuje się być neutralny lub tylko potencjalnie szkodliwy dla zdrowia. Zapewne niebawem pokażą się jakieś szersze badania ale nie spodziewam się cudów, zdania będą podzielone i wniosek będzie jeden: analogowy papieros są szkodliwe duuużo bardziej niż e-papieros.
Stąd też dopóki będę miał możliwość i będzie mi to nadal smakować, będę sobie popalał. Chociaż tyle używek będę miał możliwość posmakować w tym smutnym jak dupa życiu.
Skąd zatem u mnie znowu tyle frustracji? Otóż niedawno doszły mnie słuchy, że Związek Socjalistycznych Republik Europejskich planuje dobrać się e-palaczom do ich zabawek. Bo przecież ten chory polityczny twór ma obowiązek pilnować czy jego poddani się czasem nie trują. A jeśli się trują to trzeba dowalić podatkiem i regulacjami. By żyło się lepiej. Trafnie całą tę patologię skomentował Norbert Slenzok w ramach telewizji Libs.tv: Patologiczny antynikotynizm – Norbert Slenzok. Oczywiście nie posądzam żadnego urzędnika o to, że będzie w stanie spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa i zastanowić się nad sensem tego całego cyrku…
Idźmy dalej. E-palenie w miejscach publicznych? Niby nieszkodliwe, a jeśli komuś przeszkadza to osobę z e-fajkiem należy wyprosić. A co pomyśli sobie prawodawca? Zakazać i wklejać mandaty tym, którzy przekornie będą dalej w miejscach publicznych e-palić. Mandat w wysokości 500 zł, który zasili państwowy budżet to zdaniem wielu totalniaków najlepsze co może nas spotkać. Jeden mandat prawie wystarczy na jeden obiadek z owoców morza dla jakiegoś wysoko postawionego urzędnika 🙂 Dziwnym trafem kwota mandatu pokrywa się z kwotą programu 500+…
Ale żeby nie było smutno, pojawiła się niedawno dosyć krzepiąca informacja. Otóż leki na bazie medycznej marihuany będą refundowane. Jest to pewien mały krok w dobrą stronę choć nadal mam wrażenie, że stoimy w miejscu. Sativex jest koszmarnie drogi. Jeśli NFZ zdecydował się na jego refundację to oznacza mniej więcej tyle, że przybędzie mu kolejnych wydatków. A jak wiadomo, państwo ma tylko pieniądze, które przymusem zedrze z obywateli stąd mamy dwie drogi: albo dodatkowe obciążenia nałożone na obywateli lub przesunięcie refundacji z innego miejsca. Gdzieś mi się o oczy obiło, że np. dla chorych na któreś z zapaleń jelit cofnięto refundację azatiopryny. Nadal nikt nie bierze pod uwagę tego, żeby obsiać w Polsce ileś kilometrów kwadratowych konopiami i produkować leki po śmiesznych cenach. Odciążyłoby to kieszenie podatników oraz (przy założeniu zniesieniu tych wszystkich bzdurnych regulacji) umożliwiłoby to szerszemu gronu chorych dostęp do nowego sposobu leczenia lub chociaż wspomagania podstawowego leczenia.
No. Zaciągam się kolejny raz moim e-fajkiem z myślą, że niebawem za zrobienie tego samego na placu zabaw będzie grozić mi policyjna pała i 500 zł mandatu. Martwi mnie też to, że pewnie nie dożyję chwili, kiedy każdy potrzebujący będzie mógł iść do apteki i kupić sobie wiaderko olejku z CBD…