Pora na kolejny mały update z mojej strony. Ostatnio znowu zaniedbuję bloga, w zasadzie to wszystko zaniedbuję ale mam poważny spadek formy i skrajnie wisielczy nastrój. Dosłownie wisielczy 🙂
Padł niedawno pomysł tego by pić wodę utlenioną. Pomysł może i nawet ma jakieś uzasadnienie ale po tygodniu picia uznałem, że to mija się z celem. Nie czuję żadnej różnicy. Obstawiam, że skuteczność tego typu metod jest na poziomie placebo. A ja na placebo jestem niestety odporny. Wodę utlenioną odstawiłem. Pojawiło się jednak coś ciekawszego do picia… Ocet jabłkowy. Ponoć spożywany przed posiłkami powoduje lepsze zakwaszenie żołądka, które wpływa na wszystko. Zabawne jest to, że po kilku dniach stosowania (bez żadnej różnicy w samopoczuciu) pojawił się na jednym z moich ulubionych kanałów (Neti Aneti) film dotyczący zakwaszenia żołądka. Polecam obejrzeć: Czy trzeba zakwaszać żołądek? Namnożyło się ostatnio w Internecie tych wszystkich spiskowych i absurdalnych teorii, które w badaniach poparcia nie mają żadnego. Obstawiam, że temat zakwaszenia żołądka należy do jednego z nich. Pomijam już fakt, że ten ocet smakuje jak kąpiel w kompostowniku…
Planuję umówić wizytę u mojego gastroenterologa. Może coś doradzi, może coś się zmieniło ostatnimi czasy w świecie medycyny… A na chwilę obecną nabyłem enzymy trawienne (Kreon 10000 j.) oraz probiotyk (Sanprobi IBS). Nie wiem w sumie po co skoro jestem pewny, że to nie pomoże ale coś robić trzeba…
W międzyczasie muszę wreszcie zmusić się do stosowania kisielu z lnu. To chyba jeszcze ma jakieś lepiej udokumentowane działanie, a i znam kilka osób, którym to pomogło. Korci mnie również dieta oparta na tłuszczach… Tego jeszcze nie próbowałem. Ostatnio obżeram się pieczywem i stwierdzam, że to nie jest dobre podejście.
A z tematów pobocznych… Ostatnio na forum J-elity pojawił się pewien temat. Temat młodego człowieka, który cierpi na CU, które całkowicie zdominowało jego życie. Wymowa posta otwierającego była przerażająca. Sam często przejawiam podobną postawę wobec chorowania ale nie sądziłem, że z perspektywy osoby trzeciej może to być tak drastyczne. Kompletna niemoc, załamanie, rezygnacja z życia, alienacja i brak motywacji do jakiegokolwiek działania. Czytając słowa autora, miałem przed oczami własne myśli, które gdzieś tam krążą ciągle w mojej głowie. Ciekawi mnie to, ile jeszcze jest takich osób w Polsce? Osób, które zostały (częściowo z własnej inicjatywy) odsunięte w cień, które nie potrafią ani zaakceptować choroby ani podjąć kolejnej próby walki z nią. Obstawiam, że sporo… Przeraża mnie to tym bardziej, że i ja zaliczam się do tego grona.
A na sam koniec… Wczoraj miałem, kolejny już raz, piękny sen. Miałem przed oczami moją ciocię, chorą na SM, która normalnie chodziła. Wszystko trwało ułamki sekund ale we śnie czułem coś nie do opisania – zdumienie i jednocześnie radość, że jej choroba się wycofała i wróciła do sprawności. A potem się obudziłem i ujrzałem ten piękny, realny świat… 🙂