Zacznę może od ostrzeżenia, cały poniższy akapit będzie wylewem wszystkiego najgorszego co nazbierało się we mnie przez ostatni tydzień. Kto nie lubi się dołować upraszany jest o jego pominięcie.
Ostatni tydzień to była jedna wielka porażka. Odwiedziłem niedawno psychiatrę ponieważ wszyscy usilnie twierdzą, że problemy z brzuchem sobie wymyśliłem i potrzebuję pomocy specjalisty. Z nastawieniem, że i tak wszystko mi już jedno, poszedłem na wizytę. Lekarz wydał się całkiem w porządku. Podsunął pomysł dorzucenia do każdego posiłku enzymów trawiennych (tak się składało, że kupiłem jakiś czas temu enzymy Now Foods: KLIK) oraz przepisał ulubiony przez wszystkich rodzaj leków, czyli SSRI w postaci fluoksetyny. Na razie recepty nie zrealizowałem i nie wiem czy się zdecyduję. Nie wierzę, żeby miało mi to pomóc, a wizja potencjalnej chemicznej kastracji niespecjalnie mi się podoba. Zresztą… Epizod z SSRI już miałem i wtedy nie czułem się lepiej. Kiedy powiedziałem lekarzowi, że już nawet benzodiazepiny dostałem na tę moją „nerwicę”, z powodu której cierpi moje ciało to się za głowę złapał. Enzymy łykam od kilku dni regularnie do każdego posiłku, na razie bez rezultatów. Cały ten tydzień minął pod znakiem kaprysów brzuchowy, które doprowadziły do tego, że miałem już ochotę strzelić sobie w łeb. W poniedziałek skusiłem się do obiadu na 2 łyżki surówki. O 5 nad ranem dnia następnego wyciągnęła mnie z łóżka tak potworna biegunka, że na toalecie prawie padłem na pysk. Przez następne dwa dni w toalecie nie byłem wcale by potem znowu załatwić się wodą i wtedy wydarzyło się coś czego nie przewidziałem… Dopadł mnie taki skurcz? ból? czegoś w środku, ciężko mi nawet określić dokładną lokalizację, w każdym razie w okolicy tyłka, że przez 2 godziny zwijałem się w łóżku myśląc, że powoli zbliżam się do granicy mojej tolerancji. Dopiero po 4 spasmolinach i 2 nospach, ból popuścił, a ja przespałem następne kilka godzin. Nie mam już siły do tego, nie da się z takimi dolegliwościami normalnie funkcjonować. Na dodatek usłyszałem po raz kolejny, że to wina nerwicy, że problemy sobie wymyślam, że to wina mojego charakteru i nastawienia, a nie faktycznego problemu. Wszyscy już patrzą na mnie jak na idiotę. Nie przeczę, że charakter mam fatalny ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby uroić sobie takie problemy. Gdybym wiedział, że po GBSie, czekają mnie jeszcze takie przeboje jakie mam teraz, grubo bym się zastanowił czy mam ochotę się z tym zmierzyć. Muszę przepraszać świat, za to, że mnie boli, że ciśnie do kibla, że czuję ciągły dyskomfort w brzuchu i izoluję się powoli od świata. Czasami faktycznie mam ochotę sięgnąć po coś co załatwi problem ostatecznie.
Koniec stękania na dzisiaj. Pora na trochę bardziej konkretne informacje. Obecnie testuję Proursan, który wygrzebałem z torby z lekami. Również udało mi się załatwić coś o przeciwstawnym działaniu do Proursanu o czym mowa była w poprzednim poście. Dzięki pomocy mojego Szwagra, udało mi się zdobyć Vasosan S. Niebawem (po teście Proursanu) sprawdzę czy to nie złagodzi chociaż części dolegliwości.
Kolejna rzecz, trafiłem niedawno, zdaje się, że na wykopie na artykuł: http://www.dzienniklodzki.pl/artykul/3783753,lodzianka-byla-w-przychodni-22-razy-lekarze-nie-widzieli-guza-trzustki,id,t.html. Warto na niego rzucić okiem. Wydaje mi się, że tego typu historia to raczej wyjątek, a nie reguła aczkolwiek historia mrozi krew w żyłach. Dlatego ja nadal uważam, że mimo wszystko lepiej badać się częściej niż rzadziej, lepiej o raz za dużo niż o raz za mało. Oczywiście, trzeba mieć jeszcze szczęście trafienia na lekarza, który ma chociaż odrobinę zaangażowania.
I na koniec ostatnia rzecz, którą chciałem się podzielić. Za sprawą znajomego, wpadła w moje ręce publikacja: http://www.hindawi.com/journals/mi/2012/636157/ omawiająca rolę makrolidów (grupa antybiotyków). Okazuje się, że mają one działanie nie tylko bakteriobójcze ale również immunomodulujące. To chyba dosyć świeża sprawa, warto się temu przyjrzeć szczególnie, że jest nawet wspomniane o stosowaniu tych antybiotyków w chorobie Crohna.