I nadszedł czas, że kolejny raz załamuję ręce i stwierdzam, że wezmę. Wezmę byle co, byle chociaż trochę pomogło. Ostatnio raz taki opór miałem kiedy wisiała nade mną wizja sterydów. Może nieco przesadzam bo przecież SSRI to dużo lżejszy kaliber jednak do kategorii „cukierków” bym ich nie zaliczył.
Jestem po wizycie u psychiatry. Z racji iż tianeptyna działa jak 1-2 dawki loperamidu, przyszła pora na wrzucenie czegoś mocniejszego. Na razie jest to 10 mg paroksetyny. Za miesiąc z hakiem kontrola czy żyję. Rozbawiła mnie ulotka do tego leku. Po rozłożeniu zajmuje mniej więcej tyle miejsca ile średniej wielkości mapa. Skutków ubocznych tyle, że można się za głowę złapać. No ale też skuteczność tego SSRI jest jakoś tam udowodniona… Mam nadzieję, że to chociaż trochę zniweluje te koszmarne bóle.
Swoją drogą, jak lekarz usłyszał, że przebyłem zespół Guillain-Barre to zrobił wielkie oczy i aż się skrzywił. Ja też się krzywię na samo wspomnienie tego horroru.