Wczoraj miałem okazję oglądać odcinek serialu „Na dobre i na złe”. W zasadzie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie pewien wątek, który się w nim przewinął, a który szczególnie mocno mnie dotknął. Zabawne też było uczucie pewnego rodzaju reminiscencji po ujrzeniu przeze mnie kilku znajomych mi obrazów.
Spory fragment całego odcinka zajęła historia pewnej młodej kobiety w ciąży. Z powodu niedawno przebytej infekcji (była mowa o grypie) i utrzymującemu się stanowi podgorączkowemu, lekarz prowadzący nakazał pacjentce pozostanie na oddziale co okazało się bardzo rozsądną decyzją. W trakcie pobytu w szpitalu przyszła mama doznała pewnych niepokojących objawów w postaci drętwienia rąk. Objawy dosyć szybko postępowały co mocno zaniepokoiło lekarzy, którzy zdecydowali się na kompleksową diagnostykę. Z czasem stan pacjentki pogorszył się drastycznie. Wykonano punkcję lędźwiową i postawiono diagnozę: zespół Guillain-Barre. Nie sądziłem, że uda mi się trafić na odcinek traktujący o tej dosyć niepopularnej przypadłości.
Siłą rzeczy obrazy, które do mnie docierały, przypomniały mi ten horror przechodzenia przez ból i postępujący paraliż. Przebieg mojego przypadku był nieco inny niż ten przedstawiony w serialu (pacjentka nie skarżyła się na dolegliwości bólowe jednak ostatecznie choroba doprowadziła do niewydolności oddechowej) jednak doskonale wiedziałem o czym była mowa. Już w momencie kiedy pacjentka doznała pierwszych objawów, poprzedzonych infekcją grypopodobną domyślałem się do czego to w ostateczności może poprowadzić.
Wiem, że to wyidealizowany świat z telewizyjnego ekranu ale zadziwiła mnie szybkość z jaką lekarze doszli do tego, z czym mają do czynienia. Ja na diagnozę czekałem bardzo długo i pewnie czekałbym jeszcze dłużej gdyby nie pewne zbiegi okoliczności. Wmawianie mi, że wcale mnie nogi nie bolą, że symuluję albo boli bo rosnę spowodowały, że diagnostyka trwała na tyle długo, że gdybym miał niefarta trafić na agresywną postać zespołu Guillain-Barre, najpewniej dzisiaj byłbym w zdecydowanie gorszym stanie. W moim przypadku leczenie ograniczyło się do dużych dawek sterydów, antybiotyków i leków przeciwwirusowych. Serialowa pacjentka miała jeszcze to „szczęście”, że zdążono wdrożyć wlewy z immunoglobulin.
To by było na tyle tego ponurego wpisu. GBS to nie koniec świata choć sama choroba nieco pokazuje jak ten koniec może wyglądać.