Dzisiaj chciałem nieco powrócić do tematu diet, od którego odszedłem dosyć dawno na rzecz pisania o LDN. LDN póki co nadal będzie znajdował się w centrum mojego zainteresowania (nadal mam nadzieję, że jest to dobry kierunek i nie należy z niego zbaczać) ale myślę, że warto poszukać jeszcze innych, pomocniczych rozwiązań.
Dzisiaj zatem krótki wpis na temat Diety Stwórcy (niech nikogo nie zraża tytuł, książka jest naprawdę wartościowa!) od której to zaczęły się moje eksperymenty z tym co ląduje w moim brzuchu. Zapraszam zatem do czytania.
Na wstępie chciałem zaznaczyć, że sam tytuł książki doskonale opisuje motywacje Autora do jej napisania. Polecam jednak pozostawienie kwestii religijnej (czy w ogóle wiary) na boku i skupienie się tylko na „przyziemnej” części. Ja sam jestem człowiekiem wątłej wiary więc już sam tytuł mocno mnie odstraszał. Na sam widok cudownych mocy, leków, ziółek, energetycznych metod i nieudokumentowanych przypadków uzdrowień z przeróżnych chorób, ogarnia mnie wewnętrzny śmiech, zapala się czerwona lampka a mój umysł otaczany jest przez nieprzekraczalny mur. Takie podejście miałem również i do tej pozycji ale zmusiłem się do czytania. Z perspektywy czasu stwierdzam, że było warto poświęcić te kilka wieczorów.
Samą książkę dostałem od pewnej kochanej osoby z mojego otoczenia. Początkowo zakładałem, że książka zostanie odłożona na regał i przykryta grubym płaszczem kurzu. Zachęcił mnie jednak fakt, że została ona napisana przez chorego na chorobę Crohna (CD). Ja wprawdzie choruję na wrzodziejące zapalenie jelita grubego, ale każda historia chorego na nieswoiste zapalenia jelit spotyka się z moim dużym zainteresowaniem. Dlatego też bardzo łatwo było mi przebrnąć przez pierwsze części książki, gdzie Autor opisywał swoje zmagania z chorobą. Czasami też miałem wrażenie, że czytam własne myśli, kiedy wspominano potyczki z biegunkami, niezrozumieniem otoczenia i codziennym, narastającym ubytkiem sił. Sama ta historia, mimo iż mój stan nigdy nie był tak ciężki jak Autora, pozwoliła mi nieco mocniej zaangażować się w czytanie.
Sporą część książki zajmują rozważania na temat obecnych i dawnych zwyczajów żywieniowych. Ta część książki wydała mi się zdecydowanie najciekawsza, bo przytaczane są w niej badania oraz logiczne argumenty potwierdzające pewne prawidłowości, które podaje nam na tacy historia. Większość z nich nie jest może odkrywcza, ale człowiek, którego układ pokarmowy pracuje prawidłowo i który nie cierpi na żadne poważne schorzenie (pewnie do czasu) nie zwraca uwagi na pewne kwestie i nie poddaje wątpliwościom schematy żywieniowe, które funkcjonują obecnie. Z ciekawszych informacji, które utkwiły mi w pamięci są chociażby dowody na niekorzystny wpływ diety bogatej w węglowodany na stan kości i uzębienia. Autor hołduje teorii jakoby przyczyną chorób autoimmunologicznych (szczególnie chorób zapalnych jelit) jest brak homeostazy (nie wiem czemu ale nie przepadam za tym terminem, może z powodu „homeo-„, który kojarzy mi się z nieskuteczną gałęzią medycyny niekonwencjonalnej) i zachwianie równowagi flory bakteryjnej w jelitach. To z kolei powoduje zaburzenia pracy układu odpornościowego, który zaczyna szaleć. W ostateczności zaczyna on atakować własne komórki i tkanki a prawdziwych intruzów zostawia w spokoju. Czy taka teoria jest słuszna? Sam nie jestem specjalnym zwolennikiem powielania teorii, które nie zostały ostatecznie udowodnione albo które nie służą do naprawiania zepsutej rzeczywistości. Ta jednak może okazać się prawdziwa, czego dowodem jest chociażby coraz większe zainteresowanie ze strony świata medycznego właśnie florą bakteryjną układu pokarmowego. Również kwestia układu nerwowego, który oplata narządy odpowiedzialne za trawienie i wchłanianie jedzenia nie może zostać pominięta, dlatego polecam zaznajomić się z treścią tej książki.
Ostatnią częścią, chyba najbardziej istotną z perspektywy chorych, jest dokładny opis zabiegów oraz diety mający na celu przyniesienie ulgi w chorobie. Ja osobiście nie stosowałem się w pełni do nich, jednak w wielu z nich można znaleźć naprawdę sporo racji. Sama dieta oparta jest o założenie, że należy spożywać pokarmy tak, jak jest to opisane w Piśmie Świętym. Chodzi więc głównie o to, aby żywieniowymi zwyczajami odbyć podróż w czasie i powrócić do tego co jedli nasi przodkowie. Dla osób, które interesują się dietetyką (ale nie „dietetyków”, dla których piramida zdrowego żywienia to jedyna słuszna teoria) pewna istotna kwestia powinna rzucić się w oczy. Otóż taka dieta (Stwórcy) jest bardzo zbliżona do cieszących się obecnie dużym zainteresowaniem diet Paleo, SCD i innych. Nie wnikając w szczegóły tych wszystkich zaleceń dietetycznych ja osobiście odnajduję jedną, najbardziej cieszącą mnie kwestię. Diety te mają bardzo duży, wspólny pierwiastek, który jak się okazuje, wielu ludziom przynosi sporą ulgę a nawet wyleczenie z chorób. Co najciekawsze, ta część wspólna jest całkowicie przeciwna temu, co zazwyczaj ląduje na talerzu przeciętnego człowieka.
Nie chcę aby ten tekst wyglądał na reklamę książki Pana Rubina, ale dla zainteresowanych, serdecznie polecam udać się do biblioteki, wypożyczyć i przeczytać. Również dla osób, które są niewierzące znajdzie się tu naprawdę bardzo dużo wskazówek dietetycznych, które potrafią otworzyć oczy a następnie przyczynić się do poprawy jakości życia, również osób, które nie cierpią na żadne ciężkie choroby. Ja diety Stwórcy nie stosuję obecnie, ale dla mnie od niej wszystko się zaczęło. Zacząłem zwracać uwagę na to, że nie tylko leki są istotne w kwestii zdrowienia, ale także dieta. Jaki jest przecież sens bycia na rocznej kuracji sterydowej tylko po to, żeby potem stołować się w fastfoodach?
Książkę czyta się przyjemnie i nawet tak oporne egzemplarze jak ja, dadzą radę ją połknąć w kilka wieczorów. Do tematu diety jeszcze zapewne wrócę…