SSRI – ostateczne starcie.

Wspominałem w poprzednim poście, że pora na zdrowotny update. Zdecydowałem, że jeden z jego elementów, a mowa o tytułowym SSRI, zasługuje na osoby wpis. Zaznaczam jednak, że w większości jest on oparty na moich własnych odczuciach i oczywiście nie należy go brać jako prawdę objawioną. A więc do rzeczy…

Kurację z użyciem SSRI zacząłem już dosyć dawno. Leczenie pod okiem psychiatry, ze stopniowo zwiększaną dawką. Wybór padł na paroksetynę w dawkach: 10 mg, 20 mg i 30 mg. Nie stawiałem oporu lekarzowi i zdecydowałem się, że potulnie będę łykał cokolwiek, co mogłoby uspokoić brzuch. A, że badań o skuteczności SSRI w IBSie jest sporo to nie pozostało mi nic innego jak tylko wykorzystać kolejną opcję leczenia.

Dawka 10 mg na dzień była dla mnie nieodczuwalna. Dopiero przy przejściu na 20 mg zaczęły się jajca. Albo raczej brak jajec… Otóż jednym z efektów, który zauważyłem w pierwszej kolejności jest spadek libido do jakiegoś karykaturalnego poziomu. Nic to, uznałem, że to i tak niska cena za możliwą remisję objawów IBSa. Co jeszcze mnie zaniepokoiło? Zauważyłem, że częściej dopadała mnie jakaś niezidentyfikowana senność w ciągu dnia. Również sen w nocy wydawał mi się mniej efektywny. Następnie, zgodnie z zaleceniami, zwiększyłem dawkę do 30 mg na dobę. Taką dawkę miałem trzymać 2 tygodnie i zgłosić się do lekarza, jeśli okaże się, że brzuch nadal żyje po swojemu.

Po wspomnianych 2 tygodniach nie zauważyłem żadnej różnicy w działaniu brzucha. Absolutnie wszystko po staremu, tak jakby nie miało to w ogóle żadnego związku ze sobą. Jedyne co widzę to to, że skutki uboczne są, zaś żadnych pozytywnych efektów terapeutycznych pewnie nie doświadczę nigdy. I tutaj zaczyna się kolejny ciekawy wątek, który świadczy tylko o moim geniuszu i tym, że powinienem się poważnie zastanowić nad tym, czy te wszystkie eksperymenty nie wyżarły mi reszty szarych komórek.

W piątek, w zeszłym tygodniu zdecydowałem, że odstawiam paroksetynę  na „zimnego indyka”. Nie sądziłem jednak, że przeżyję dzięki temu garść kolejnych super doświadczeń. Otóż już w sobotę poczułem się jakby dopadła mnie jakaś infekcja. Było to dla mnie tym bardziej zastanawiające, że nie miałem gorączki, nie bolało mnie gardło, a nos pozostawał w nienaruszonym stanie. Co mi dokuczało? Uczucie rozbicia, zmęczenia, jakieś dziwne bóle i wrażenie zbliżającego się obowiązkowego leżakowania. Nie to jednak było najgorsze. Do tego pakietu dołączyły również objawy, które w pierwszym momencie zjeżyły mi włosy na głowie. Nasilone parestezje (mrowienie, kłucie i wrażenie gorąco na przemian z zimnem), bóle korzeniowe, drętwienie nóg i rąk. Do tego uczucie gniotącego bólu w nogach. Wszystkie te objawy przypomniały mi jak wyglądał mój zespół Guillain-Barre. Nietrudno się domyślić, że byłem bliski spanikowania bo jeśli byłby to nawrót GBSa (to wtedy jest już CIDP) to byłbym w niezłym, ekhm, zadzie.

Na chwilę obecną wspomniane objawy nieco zelżały, pozostało jeszcze nieco „dziwne wrażenie” w kręgosłupie, które również kojarzę z epizodu GBSowego. Postanowiłem jednak, że jeśli sytuacja się powtórzy raz jeszcze, udam się z tym do lekarza. Jakieś mocniejsze lub słabsze parestezje towarzyszą mi stale ale nigdy jeszcze nie były one tak nasilone. Czy mogę gwałtowne odstawienie SSRI obwiniać za taki stan rzeczy? Oczywiście zbieżność w czasie nie oznacza bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego…

Panika minęła ale to nie koniec atrakcji. W poszukiwaniu informacji i doświadczeń innych chorych z odstawianiem SSRI trafiłem na pewne hyperforum. Tam też potwierdziły się wszystkie moje obserwacje i obawy. Kiedyś natrafiłem tam na informację jakiegoś bardziej doświadczonego użytkownika, że od majstrowania przy serotoninie należy trzymać się z daleka bo efekty tego typu zabaw mogą być opłakane w skutkach. Znajdą się też relacje osób, które odstawiały nagle leczenie i nic złego im się nie stało ale przecież ja nigdy nie mogę być w tej szczęśliwej grupie.

Dodatkowo zauważyłem, że od czasu kiedy odstawiłem SSRI dopadły mnie „brain zaps„. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego jest i że zostało to już dawno udokumentowane jako dosyć powszechne zjawisko. Czym to się objawia? Napadowym wrażeniem jakby przez tył głowy przepływał prąd elektryczny. Mało sympatyczne i dosyć irytujące odczucie. Mam nadzieję, że z czasem minie.

A i jeszcze jedna rzecz. W trakcie stosowania dawki 30 mg miałem wrażenie jakby mój mózg wszedł na stały, jałowy bieg. Nie byłem w stanie się w pełni skoncentrować i zmusić do jakiegoś poważniejszego wysiłku umysłowego. Okazało się, że nie tylko mnie dopadły takie efekty stosowania SSRI.

W ramach zakończenia chciałem wspomnieć, że nie neguję skuteczności SSRI w leczeniu depresji czy innych chorób. Nie twierdzę też, że należy robić wszystko na własną rękę i odstawiać leki z dnia na dzień, co jak widzę po własnym przykładzie, może być niezbyt przyjemne. Post ten miał jednak za zadanie pokazać, że wszystkie leki wpływające na równowagę neuroprzekaźników czy hormonów należy traktować poważnie i liczyć się z tym, że wybijanie organizmu nimi z pewnego punktu równowagi nie zawsze musi kończyć się samymi pozytywnymi odczuciami.

O Jarosław

Malkontent i gbur. Egoista, introwertyk i buc.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Ogólne. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *