W zeszły piątek miałem niebywałą okazję udać się do Warszawy. Wydarzenie niespecjalnie unikalne ale z mojej perspektywy było to dosyć ciekawe i nieco przygnębiające doświadczenie dlatego też postanowiłem się tym podzielić i przy okazji nieco pożalić.
W poniedziałek dowiedziałem się, że właśnie w piątek organizowane są pewne warsztaty na które musi jechać ktoś z naszej firmy. Całe szczęście, że zarząd zgodził się na to by jechały dwie osoby bo pierwszą osobą, która została wskazana jako „chętnego” na delegację byłem ja. Samemu byłoby zdecydowanie gorzej.
Same warsztaty trwały od 8:30 do 16:00 dlatego trzeba było z samego rana pędzić na pociąg, zaś po skończeniu spotkania, łapać pociąg powrotny. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem poza domem tyle czasu ale to był bardzo długi dzień – od 4:00 do 22:00 na nogach. To zdecydowanie za dużo jak na mój energooszczędny tryb życia.
Najgorsze jest jednak to, że dzień przed wyjazdem miałem oddanie kolejnego projektu, stąd cały czwartek to była walka z czasem, dopinaniem wszystkich spraw, dopisywanie kodu na gorąco i tworzenie wymaganej dokumentacji. Oczywiście nie musiałem zbyt długo czekać na to żeby mój brzuch zareagował histerycznie na te wszystkie wydarzenia. Już w czwartek wieczorem zaczął się sajgon.
Sama podróż była całkiem przyjemna. Miałem okazję po raz pierwszy jechać sławetnym Pendolino. Miałem też okazję zaszczycić deskę klozetową tego cudu techniki moimi obleśnymi pośladkami. Po dotarciu do samej Warszawy musieliśmy pędem szukać jakiegokolwiek autobusu, który miał nas dowieźć pod centrum kongresowe gdzie odbywały się warsztaty. Obładowany plecakiem i torbą z laptopem człapałem w kierunku przystanku, a po moim czole płynęły strugi potu. Jeszcze dzisiaj bolą mnie nogi od tego „sprintu”.
Warsztaty były całkiem ciekawe chociaż nie doczekałem się zbyt wielu wzmianek na temat tego co mnie najbardziej interesowało. W drodze powrotnej pospacerowaliśmy nieco po Warszawie i udaliśmy się na pociąg powrotny.
I w tym miejscu chciałem się wyżalić na kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że zdziczałem już do tego stopnia, że wyjazd do Warszawy był dla mnie przedsięwzięciem porównywalnym do podróży na drugi koniec świata. Dodatkowo, z powodu brzucha, musiałem przez cały dzień nawet nie zbliżać się do jedzenia. Trochę smutno było mi patrzeć jak wszyscy uczestnicy warsztatów zajadają się jakimiś dziwnymi rzeczami, popijając kawką i jakimiś syropami. Czegokolwiek z tego bym nie ruszył, odpokutowałbym to w toalecie. Po powrocie do domu padłem na pysk. W trakcie podróży mijałem dziesiątki ludzi, którzy prowadzą normalne, aktywne życie i pewnie przez głowę im nie przejdzie to, że dla kogoś zwykła podróż pociągiem, przeżycie kilku godzin z dala od kibla, to jakieś niebywałe osiągnięcie. Zazdroszczę tym wszystkim, którzy mogą bez większych przeszkód pracować na 100% swoich możliwości, podróżować i cieszyć się normalnym, aktywnym życiem.
Smutny wniosek jest taki, że nie wychodzi mi udawanie, że wszystko jest ok. Jednak najlepszą strategią jest się zamknąć w swoich 4 ścianach, zająć się czymś sensownym i nie wychylać za bardzo.
Kolejny raz chciałbym również wspomnieć, że loperamid to cudowna sprawa. Obok lądowania na Księżycu i wynalezienia Internetu, uważam go za jeden z najlepszych wynalazków naszej cywilizacji.
Tak na marginesie, zbliża się kolejna seria badań i wizyta na onkologii. Zaczynam odczuwać coraz większy stres z tego powodu chociaż mam nadzieję, że żadnych niespodzianek nie będzie.
Tymczasem wracam do błogiego lenistwa, a wszystkim Czytelnikom życzę przyjemnej i bezproblemowej niedzieli!