Dieta rozdzielna – tydzień I

Dieta rozdzielna to kolejny wynalazek, który zdecydowałem się przetestować. Dziś mija tydzień odkąd wcieliłem ją w życie więc myślę, że to dobry moment na małe podsumowanie.

Dietę ocenić mogę jak na razie bardzo pozytywnie. Fakt, że nie można pewnych pokarmów łączyć wymusza od razu dokładniejszą analizę tego co wkłada się do ust. Jednocześnie brak ograniczeń ilościowych powoduje, że nie przymiera się głodem. Dodatkowo ustaje chęć podjadania bo świadomość przesunięcia w czasie kolejnego posiłku powoduje, że wolę odmówić sobie czegoś małego na rzecz posiłku za godzinę lub dwie. Dietę będę kontynuował bo częściowo wróciłem do dobrych nawyków żywieniowych i myślę, że jest to dobra droga.

Wydarzyło się jednak coś niepokojącego. W piątek w zeszłym tygodniu nie byłem w toalecie przez cały dzień. W sobotę jednak już musiałem iść i niestety w toalecie widziałem sporo śluzu i krew. Dawno jej już nie widziałem. Tym razem śluzu i krwi była rekordowa jak na mnie ilość. Czy to nadal IBS?

Nie ma to jednak większego związku z dietą. W środę czeka mnie wreszcie wizyta u pani doktor… Ciągle łudzę się, że to coś zmieni bo mam już dość życia w pobliżu toalety.

Zaszufladkowano do kategorii Ogólne | Dodaj komentarz

Dieta rozdzielna – krótki wstęp.

Sam nie wierzę, że posuwam się do tak skrajnych metod poszukiwania rozwiązania moich problemów jelitowych. O diecie rozdzielnej (dieta Hay’a) słyszałem już dawno, z ust osób, które usiłowały zgubić nadmiarowe kilogramy. Wydawało mi się to wtedy tak bezsensownym pomysłem, że nie miałem ochoty na dalsze zgłębianie tematu. Nadal, gdziekolwiek by nie szukać informacji w Internecie, diety rozdzielne (wariantów jest dosyć sporo, co jeden to „lepszy”) występują w roli diet odchudzających. Nadmiar kilogramów mnie nie dotyczy bo problemy jelitowe to chyba najszybszy sposób na schudnięcie.

Temat diety rozdzielnej przypomniał mi się przy jakiejś okazji i tym razem było wspomniane o jej prozdrowotnych właściwościach. Trochę wgryzłem się w temat i żeby nie popadać w jakąś paranoję, przyswoiłem na razie tylko same „podstawy”. Podstawy te mówią o tym, że nie należy mieszać ze sobą pewnych składników pokarmowych gdyż reakcje wchodzące w proces ich trawienia może się wzajemnie zaburzać i doprowadzać np. do niecałkowitego trawienia i nieprzyswajania składników odżywczych. Należy więc rozdzielić pokarmy białkowe od węglowodanowych, co ma usprawnić procesy trawienne. Dozwolone są kombinacje pokarmów węglowodanowo-tłuszczowych i białkowo-tłuszczowych. Znalazłem też gdzieś jakieś inne podziały uwzględniające kwasowość pokarmów ale to już chyba przesada.

Oczywiście można znaleźć wiele negatywnych opinii mówiących chociażby, że to nie ma sensu bo żołądek nie ma przecież przegródek, że i tak wszystko się miesza itd. Wystarczy jednak 5 minut zastanowienia, żeby wiedzieć, że przecież proces trawienia jest rozciągnięty w czasie (i przestrzeni bo przecież pokarm nieustannie wędruje w układzie pokarmowym). To, że pewne reakcje chemiczne zachodzą w określonych warunkach (np. przy odpowiedniej kwasowości) chyba nie ulega wątpliwościom. Wystarczy więc zachowanie odpowiednich odstępów (ja planuję jakieś 3-4 h) pomiędzy posiłkami, aby mieć chociaż cień pewności, że trawienie miało odpowiednio dużo czasu na zrobienie „roboty”.

Jakby się tak chwilę zastanowić to właśnie diety w stylu SCD czy Paleo, „niechcący” implementują koncepcję niemieszania białek z węglowodanami.

Ostatecznie postanowiłem spróbować i od dwóch dni pilnuję mocno kombinacji posiłków. Początkowy etap diety zamierzam zrealizować tylko poprzez rozdzielenie zakazanych pokarmów, bez zmiany dotychczasowych nawyków, również tych złych. Po jakimś czasie będę w stanie stwierdzić, czy rozdzielenie pokarmów coś daje, a jeśli daje to czy na tyle dużo, żeby kombinować dalej. Póki co stwierdzam, że samo pilnowanie kombinacji składników w posiłkach jest dosyć proste i nie ma żadnej mowy o przymieraniu głodem. Nie zamierzam jeść mało, bo nie chcę zgubić żadnego kilograma, który przydać się może na gorsze czasy. Zobaczymy. O efektach oczywiście napiszę, bo może znajdzie się ktoś kogo to interesuje. Pozdrawiam!

Zaszufladkowano do kategorii Ogólne | Dodaj komentarz

Wiadro żółci.

Mam dziwne poczucie, że mój skromny blog ma coraz cieńszą warstwę merytoryczną i cały ten interes zaczyna się zwijać w kłębek. Ostatnio nawet nie mam ochoty śledzić tych wszystkich medycznych nowinek, a i chyba pomysły mi się skończyły na jakąś sensowną treść. Pozwolę sobie zatem kontynuować ten zniżkowy trend i dorzucę do tego kolejny post, głównie z moimi żalami. Pora więc na małe wiadro żółci. Jeśli zatem ktoś nie jest zainteresowany czytaniem kolejnego wyziewu mojego rozgoryczenia, polecam nie czytać dalej!

Czytaj dalej

Zaszufladkowano do kategorii Ogólne | Dodaj komentarz

Kolejne testy, tym razem SSRI

I nadszedł czas, że kolejny raz załamuję ręce i stwierdzam, że wezmę. Wezmę byle co, byle chociaż trochę pomogło. Ostatnio raz taki opór miałem kiedy wisiała nade mną wizja sterydów. Może nieco przesadzam bo przecież SSRI to dużo lżejszy kaliber jednak do kategorii „cukierków” bym ich nie zaliczył.

Jestem po wizycie u psychiatry. Z racji iż tianeptyna działa jak 1-2 dawki loperamidu, przyszła pora na wrzucenie czegoś mocniejszego. Na razie jest to 10 mg paroksetyny. Za miesiąc z hakiem kontrola czy żyję. Rozbawiła mnie ulotka do tego leku. Po rozłożeniu zajmuje mniej więcej tyle miejsca ile średniej wielkości mapa. Skutków ubocznych tyle, że można się za głowę złapać. No ale też skuteczność tego SSRI jest jakoś tam udowodniona… Mam nadzieję, że to chociaż trochę zniweluje te koszmarne bóle.

Swoją drogą, jak lekarz usłyszał, że przebyłem zespół Guillain-Barre to zrobił wielkie oczy i aż się skrzywił. Ja też się krzywię na samo wspomnienie tego horroru.

Zaszufladkowano do kategorii Ogólne | Dodaj komentarz

Nadpotliwość – zwierzenia człowieka-ślimaka.

Jako, że lato znowu zaskoczyło wszystkich z początkiem sierpnia, chciałem poruszyć kolejny problem z którym się borykam od dłuższego czasu. Jak sam tytuł wskazuje, mam na myśli nadpotliwość (z łac. hyperhidrosis) czyli stan w którym organizm wydziela ilości potu niewspółmiernie do potrzeb. Nie chcę tutaj przepisywać Internetu dlatego po suche informacje odsyłam jak zwykle do wiki: LINK.

Jeśli mnie pamięć nie myli, moje problemy z nadmierną potliwością zaczęły się jeszcze w czasach gimnazjum, na etapie 3 klasy, świeżo po wyjściu ze szpitala po przebytym zespole Guillain-Barre. Wtedy pierwszy raz zorientowałem się, że po byle wysiłku z moich pleców zaczyna kapać woda. Problem niestety wraz z wiekiem nabierał na sile i dzisiaj jestem na etapie takim, że nawet w znośnej temperaturze zdarza się, że cały oblewam się potem. Najgorzej jest z czołem, pachami, plecami i brzuchem. W skrajnych sytuacjach mokre staje się niestety całe ciało.  Co ciekawe, nie mam większych problemów z potliwością dłoni i stóp.

Jako, że faktycznie nie istnieją jakieś obiektywne miary ilości wydzielanego potu u człowieka, oczywiście w pierwszej kolejności chory cierpiący na tę przypadłość usłyszy, że mu się tylko tak wydaje, bo przecież wszyscy się pocą. Problem w tym, że ja otoczenie obserwuję bardzo dokładnie i kiedy inni mają suche lub prawie suche czoła, ze mnie już kapie woda. Chyba nie muszę opisywać jak bardzo jest to upierdliwe, wstydliwe i przykre kiedy człowiek cała garderoba pokrywa się mokrymi plamami. To obok problemów związanych z jelitami chyba druga najważniejsza sprawa, która uprzykrza mi życie i zmusza do izolacji od otoczenia.

Koniec stękania. Warto się zastanowić co z tym fantem można zrobić. Biorąc pod uwagę to, że mam za sobą polineuropatię i sterydoterapię, należałoby się zastanowić czy przyczyna problemów nie leży gdzieś w hormonach. Będę musiał ten temat jeszcze dokładnie rozgryźć i udać się do jakiegoś specjalisty. Przeglądałem również zasoby Internetu w poszukiwaniu rozwiązań jednak niewiele udało się wygrzebać… Metody, które stosuję:

  • możliwie skąpa fryzura – im więcej włosów na głowie tym gorzej z chłodzeniem,
  • higiena – dla poprawy komfortu psychicznego i zminimalizowania przykrych konsekwencji nadmiernego pocenia trzeba niestety częściej odwiedzać prysznic,
  • noszenie tylko lekkich, przewiewnych ciuchów z naturalnych materiałów,
  • noszenie odzieży tylko w jasnych kolorach – takie działanie ma dwie zalety: jaśniejszy kolor = mniejsza absorbcja ciepła; im więcej białego koloru w strategicznych miejscach = mniej widoczne plamy, dlatego ja w ciągu wiosny/lata ubieram tylko białe t-shirty,
  • dobry antyperspirant – warto sprawdzić kilku producentów, na mnie nie każdy antyperspirant działa dobrze,
  • preparaty z chlorkiem glinu – Antidral, Etiaxil, Ziaja Bloker i inne, których działanie rzeczywiście jest odczuwalne; ja stosuję je z powodzeniem do pach i z nimi problem jest częściowo rozwiązany,
  • unikanie kawy, mocnej herbaty, przypraw,
  • unikanie ciepła jak ognia 😉

Alternatywą dla powyższych rozwiązań pozostają już nieco bardziej drastyczne metody jak np: sympatektomia czy botox. Ja niestety jestem daleki od przetestowania ich skuteczności na sobie zarówno ze względów finansowych jak i widma potencjalnych skutków ubocznych. Na pocieszenie pozostają jeszcze: szeroko promowany Medispirant, kąpiele w szałwii i jonoforeza. Tak jak w przypadku leczenia jelit, tak i w tym przypadku nawet najmniejszy przebłysk nadziei na poprawę sytuacji jest na wagę złota.

Ja osobiście odrzucam możliwość stosowania jakiejś cięższej farmakologii w celu opanowania dolegliwości. Tak samo skuteczność środków typu Perspi Block stawiam pod wielkim znakiem zapytania.

To byłoby chyba na tyle. Jeśli uda mi się coś nowego przetestować/znaleźć to nie omieszkam o tym wspomnieć. Póki co muszę starać się akceptować to, że zostawiam za sobą mokre ślady niczym ślimak 🙂

Zaszufladkowano do kategorii Ogólne | Dodaj komentarz